Praca, praca, praca… Rutyna niszczyła nasz związek, mimo że jeszcze nawet nie byliśmy małżeństwem. Pewnego razu jednak mój luby kazał mi wziąć wolny weekend. Nie wiedziałam, o co chodziło i trochę mnie to frustrowało. Koniec końców jednak… nie żałowałam, że poddałam się jego propozycji.
W naszym związku od dawna coś gasło. On wiecznie zajęty był pracą, a ja… no cóż. Też tonęłam w swojej robocie. Jednak w ostatni poniedziałek kazał mi zrobić sobie weekend wolny. Patrzyłam na niego głupio, tłumacząc mu, że mam rozliczenia, że klienci nie będą czekać. Jednak tak usilnie prosił, że w końcu stwierdziłam, że przycisnę bardziej w tygodniu. Nie powiem, żeby mi się to podobało, choć nie pamiętam, kiedy miałam ostatni raz wolny weekend, więc przystałam na to.
Nadszedł piątek, a on przyjechał samochodem wypełnionym sprzętem biwakowym. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem, ale gdy poprosił, żebym mu zaufała – zrobiłam to. Zastanawiało mnie, co mu odbiło, by we wrześniu jechać na biwak, ale niech będzie, pomyślałam.
Pojechaliśmy w jakąś głuszę, z dala od ludzi. Gdy jednak dojechaliśmy na miejsce – nie żałowałam. Zatrzymaliśmy się przy klifie, który wisiał kilka metrów nad brzegiem niewielkiego jeziora, otoczonego z każdej strony lasem i jedyną plażą, jaka była pod nami. Wciąż soczyście zielone drzewa nachylały się nad stawem, nadając mu niezwykłej barwy.
Staliśmy na krawędzi urwiska, a on chwycił mnie za rękę.
– Przyjeżdżałem tu pomyśleć i oderwać się od wszystkiego – zaczął – przyjechałem tu również wtedy, gdy spotkałem cię po raz pierwszy.
– Tak? Po co?
– By pomyśleć – uśmiechnął się – I to tu podjąłem decyzję, że muszę cię zdobyć.
Uśmiechnęłam się, wiedziałam, że to będzie coś wyjątkowego. A był przygotowany lepiej, niż myślałam. Strój kąpielowy, duży namiot… A do tego stolik, krzesełka i świece. Nawet kolacja nie była biwakowa. I wręczył mi go – piękny pierścionek, przy którym powiedziałam mu „tak”.
Po kolacji rozłożył na krawędzi klifu koc. Leżeliśmy obok. Nadzy. Spragnieni siebie. Całował moje ciało tak, jakby nie chciał, by jego ustom umknął choćby fragment mojej skóry. Jego palce, nieco szorstkie, męskie, brnęły po moim udzie, wędrując między nie i docierając do mojego łona. To głupie, ale czułam się, jakbym robiła to pierwszy raz.
Był niesamowicie delikatny. Nasze ostatnie stosunki były bardziej mechaniczne, a tu… czułam się znów ważna. Chciałam go jednak poczuć. Mocno. Dlatego dosiadłam go odważnie.
– Na tle zachodzącego słońca wyglądasz jeszcze piękniej.
Czy to było tandetne? Może. Ale i romantyczne. Starał się, nie parsknęłam śmiechem, a zamiast tego zaczęłam go z wolna ujeżdżać. Czułam, jaki był nabrzmiały. Świeże powietrze powodowało, że szybko zaczynało mi się kręcić w głowie, a ja czułam wszystko silniej. Nigdzie się nie spieszyłam, ale dociskałam się mocno do niego. Chciałam mieć go całego. Gdy chwycił mnie za piersi, dreszcz przebiegł mi od kości ogonowej aż do szczytu głowy. Jego silne dłonie były jednocześnie delikatne, sprawiając, że tlący się we mnie płomień gorzał coraz bardziej. Zapragnęłam być pod nim.
Obróciliśmy się, a on przywarł mocno do mnie. Wpił się ustami w moją szyję, a jego wypchnięte do przodu biodra wywołały mój mimowolny jęk.
– Weź mnie – wyszeptałam w jego ucho. Był prawdziwym ogierem. Nie spieszył się. Wiedział, że mamy czas. Poruszał się wolno, ale każde pchnięcie było silne, pewne. Jego dłonie nie próżnowały. Dotykały każdego punktu, jaki tylko mógł potęgować moje podniecenie.
Przycisnęłam go mocniej do siebie. Oplotłam go nogami i ramionami, pragnąc go mocniej i bliżej. Oczy zachodziły mi mgłą, gdy zaczęły się skurcze. Przez śpiew ptaków przebijały się moje jęki, aż w końcu, niczym nieskrępowana, absolutnie wolna, mogłam wrzeszczeć z podniecenia, czując, jak orgazm przechodzi przez moje ciało. To były piękne oświadczyny… a weekend dopiero przed nami.